A A A

2017.05.31 - wywiad dla magazynu "Uroda Życia"

Hanna Szczęśniak, Program II Polskiego Radia,

Przemysław Lembicz,
Kazik Staszewski.


W intro do płyty słyszymy Stanisława Staszewskiego mówiącego, że liczą się przede wszystkim dobre chęci.
Czy przy pracy nad płytą też chęci były najważniejsze?


Przemek Lembicz: Zawsze liczą się dobre chęci. Tego fragmentu nikt nigdy wcześniej nie słyszał, bo pochodzi z nagrań odnalezionych dopiero w trakcie komponowania płyty. Pewna pani z Warszawy znalazła w swoim pudle dwie kasety z nagraniami Staszka. Udało się je zdigitalizować już w trakcie nagrywania i tam znaleźliśmy ten krótki tekścik…

Kazik Staszewski: Ale ja ten tekścik słyszałem już kiedyś.

PL: Nie mogłeś. Było to zupełnie nowe nagranie. Staszewski opowiada tam o swoich kompozycjach, że którąś, cytując, "zerżnął" od jakiegoś włoskiego wykonawcy, ale że liczą się przede wszystkim dobre chęci. Postanowiliśmy zrobić z tego motto płyty, zwłaszcza że jego wypowiedź dobrze łączy się z pierwszym utworem, czyli "1947", o tym jak odrzucali mu wiersze w redakcjach czasopism i wydawnictw.

Czy to też komentarz dla potencjalnych krytyków?

KS: (śmiech) Można tak na tę sprawę spojrzeć. Gdyby nam się noga powinęła i nie udało się z materiałem tekstowym zrobić nic fajnego, to mamy alibi w postaci takiej a nie innej wypowiedzi.

PL: Taki bufor bezpieczeństwa. Jakby komuś się nie podobało, no to przepraszam bardzo, jest ostrzeżenie na samym początku i tyle (śmiech).

Płyta brzmi jak wyjęta z lat 90., jak bezpośrednia kontynuacja trylogii "Tata Kazika" i "Tata 2", jakby faktycznie powstała 20 lat temu. Czy to był zamierzony zabieg?


PL: Nie, niezamierzony. Jedynym celem, który nam przyświecał było to żeby pomimo ery digitalizacji i cyfrowego nagrywania zrobić tak, żeby nie było zbyt dużo cyfrowej ingerencji w tę płytę, żeby brzmiała jak granie na żywo. Dlatego nagrywaliśmy bez metronomu i z całym zespołem. Na żywo, ale w studiu.

KS: Bardzo się cieszę że masz takie skojarzenia brzmieniowe, bo ostatnia rzecz jaką chcielibyśmy zrobić to rewolucja muzyczna. Nie ma potrzeby wywracania twórczości Staszewskiego do góry nogami. Ta muzyka powinna być w klimacie jego tekstów, na pierwszy rzut ucha kojarzyć się z piosenkami mojego ojca. Przy pierwszych dwóch płytach Kultu mieliśmy do czynienia z materiałem muzycznym opartym na kasetach Staszka. Wspólnie z zespołem aranżowaliśmy materiał który został już skomponowany. Teraz mieliśmy do dyspozycji tylko teksty w formie maszynopisów i rękopisów. Muzyka jest nasza, a jednak ogromna większość utworów z płyty brzmi jak utwory Stanisława Staszewskiego.

To forma hołdu dla twórczości ojca?

KS: Hołdu też, ale przede wszystkim jest to pewna praca u podstaw, którą wykonuję od momentu ukazania się pierwszej płyty z piosenkami ojca, czyli upowszechnianie jego twórczości. Mimo że "Baranka" czy "Celinę" słyszało wielu ludzi, to piosenki z "Taty 2" zdecydowanie z dziesięć razy mniej. Z tekstami z nowej płyty, które Przemek znalazł u mnie w piwnicy, do czynienia miała tylko garstka fanatyków, którzy nabyli tomik wierszy "Samotni ludzie, wiersze i piosenki". A Staszewski zasługuje na upowszechnienie. Cyprian Kamil Norwid umierając był kompletnie niszowym artystą. Dopiero jego wielbiciele sprawili, że należy do panteonu trzech największych poetów romantycznych. Ale jak żył to nawet pies z kulawą nogą się nim nie interesował.

A skąd ten powrót właśnie teraz, po dwudziestu latach od pierwszych płyt z twórczością Staszewskiego?

KS: Powrót nastąpił naturalną koleją rzeczy. Wydawało mi się że płyty "Tata 2" i "Tata Kazika" zamykają sprawę, że zostało z pięć, sześć, może siedem tekstów, które są warte uwagi, to wszystko. Nie chciałem ciągnąć niczego na siłę i, że tak powiem, żyłować tej dojnej krowy, bo płyty odniosły niewątpliwy sukces. Pierwsza sukces komercyjny i artystyczny, druga już tylko artystyczny. Wydawało się że kolejna płyta będzie swego rodzaju nadużyciem. Na szczęście, dzięki skrupulatności i detektywistycznej pracy Przemka, który wertował tony papierów walających się w mojej piwnicy, okazało się że jestem w posiadaniu jeszcze stu dobrych tekstów. Byłem przekonany, że to materiał na piosenki, mimo że Staszewski nie napisał do tych tekstów muzyki, albo przynajmniej nic o tym nie wiemy.

PL: Rzeczywiście, w trakcie przekopywania się przez stosy papierów, nie spodziewaliśmy się, że znajdzie się tego aż tyle. Potem w Poznaniu spokojnie pracowałem na skanach tekstów. Tej pracy Kazik świadom nie był. Wysłałem mu mailem kopie wszystkich wierszy, które wybrałem do tomiku wierszy "Samotni ludzie, wiersze i piosenki". Wieczór był późny, bo kończyliśmy zbiór na ostatnią chwilę.

KS: Jak to zwykle z książkami bywa.

PL: Jak i ze wszystkim.

KS: Ze wszystkim.

PL: Nagle telefon od Kazika. Usłyszałem w jego głosie poruszenie i podniecenie, które towarzyszyło mi przez ostatnie tygodnie pracy. Stwierdził: "fajne to, zróbmy płytę". To był jego pierwszy impuls po zobaczeniu całego zbioru wierszy.

 A skąd się wziął impuls żeby wertować te wszystkie teksty?

PL: To sięga jeszcze początków mojej fascynacji twórczością i postacią Stanisława Staszewskiego. Jak większość Polaków poznałem jego utwory dzięki płytom Kultu, ale też dzięki Jackowi Kaczmarskiemu, które grał w bliższej tacie aranżacji, czyli na gitarę i wokal. Są dostępne oryginalne nagrania Stanisława Staszewskiego też zresztą wydane przez SP Records. Słuchając ich dostrzegłem pewne tekstowe nieścisłości na płytach Kultu. Jestem bardzo wyczulony na słowo, więc na własny użytek zacząłem pracę detektywistyczną. Chciałem wiedzieć co naprawdę napisał w niektórych tekstach Staszewski. Te drobne błędy wynikały z tego, że na początku lat 90tych spisywano teksty z kaset. Było to jeszcze przed erą powszechnej digitalizacji. Teraz można dany kawałek przerobić cyfrowo, podbić, skompresować, coś wyciągnąć, tak żeby lepiej zrozumieć słowa czy usłyszeć muzykę.

KS: Pamiętam jak to robiliśmy. Jedna dziewczyna umiała w miarę sprawnie pisać na klawiaturze komputera. Przepisywała to, co ja zanotowałem na kartce. Absolutnie zabrakło mi skrupulatności. Sztandarowy przykład to "Kurwy wędrowniczki" i tekst "rwie przez Atlantyk B.O.A.C.". B.O.A.C. to były linie lotnicze, a ja myślałem że to taki ruski statek "Biołyje Sea". Z kolei w "Mariannie" mamy "ogrody, szynszyle". Wcale nie chodziło o ogrody tylko o robrony, ale ja nie wiedziałem co to jest "robron". Tutaj przydałaby mi się wiedza polonistyczna. Tata używał bardzo bogatego języka i często korzystał z wyrazów, o których istnieniu ja nie mam pojęcia (śmiech). Stąd ta fura pomyłek na pierwszej płycie. Na drugiej było ich już trochę mniej, ale też są.

PL: My też się tego nie ustrzegliśmy. Gdy przygotowywaliśmy tomik poezji nasz przyjaciel Krzysztof Gajda, polonista z Poznania, dyktował mi tekst, a ja pisałem go na komputerze. Do utworu "Gdybym miał kogoś" wkradł się błąd. Pierwszy wers widnieje w formie "gdybym miał kogoś, kto by mi zapłacił". Na szczęście w porę zorientowaliśmy się podczas nagrywania płyty że tam powinno być "gdybym miał kogoś, kto by mi zapełnił te chwile puste jak morza bezkresy". Dopiero teraz, po wychwyceniu błędu, wiem że pierwsza wersja nie ma absolutnie żadnego sensu. W tomiku jest błąd, natomiast na płycie wszystko już prawidłowo zaśpiewaliśmy i wydrukowaliśmy w książeczce. A wracając do mojej fascynacji Staszewskim, to wierciłem Kazikowi dziurę w brzuchu żeby mi udostępnił swoje archiwa związane z tatą, a Kazik zgodnie ze swoim sumieniem odpowiedział: "nie ma sensu, szkoda drogi do piwnicy, tam już nic nie ma".

KS: Bo piwnica była w drugiej klatce.

PL: Kawał drogi. Tak czy inaczej bezpośrednim impulsem było ukazanie się biografii "Tata mimo woli". Wtedy pomyślałem, że Stanisław Staszewski zasługuje na tomik wierszy z prawdziwego zdarzenia. Tak żeby każdy wiersz zaczynał się od osobnej strony, żeby wszystkie ułożyły się w logiczny ciąg, ze wstępem, może nawet z przypisami. Zamarzyłem sobie żeby ten tomik wyszedł na 90. urodziny Staszewskiego, czyli najpóźniej 18 grudnia 2015 roku. Udało się to dzięki festiwalowi Frazy i z pomocą Biblioteki Raczyńskich. Tomik wierszy to nie jest przecież coś na czym można zbić kokosy. Była to raczej kwestia hobbystyczna, ale udało się i to w taki sposób, który jak na razie mnie satysfakcjonuje, chociaż pewnie drugie wydanie będzie poprawione w paru miejscach (śmiech). Staszewski jest dla mnie jednym z najwybitniejszych poetów XX wieku. Nie wiem jak można myśleć inaczej.

Czy powrót do tekstów ojca różnił się od tego z lat 90tych? Siadłeś do nich jako inny człowiek, starszy, i już tata i dziadek. Czy ojciec stał się Tobie bliższy?

KS: Na pewno. Jestem o 20 lat starszy i mam szereg nowych doświadczeń. Ale to zadziałało też trochę w drugą stronę. Na początku odbył się plebiscyt wewnątrz zespołu dotyczący tego, które teksty będą się nadawać na piosenki. Niektóre dostały pełną ilość głosów, inne dostały mniej, ale koniec końców porzuciliśmy ten pomysł. Okazało się że trudno wyobrazić sobie z góry jak tekst będzie brzmiał z muzyką. Dlatego na płycie są teksty które dostały zero głosów, a nie ma paru, które dostały ich bardzo dużo.

PL: Ostatecznie zaaranżowaliśmy teksty, co do których byliśmy przekonani, że nigdy nie staną się piosenkami.

KS: Ale co ciekawe, ja jestem starszy, natomiast teksty taty pochodzą z dużo wcześniejszego okresu niż te z poprzednich płyt. Dlatego tak naprawdę to nie jest różnica 20 lat, tylko 40. Śpiewam je jako człowiek 20 lat starszy, a pisał je chłopak 20 lat młodszy od tekstów z "Taty Kazika" i "Taty 2". W ogromnej większości pochodzą one z przełomu lat 40. i 50., kiedy Staszek miał 22, 24, 26 lat. Był bardzo młodym człowiekiem, a jednocześnie jego utwory były pełne dojrzałej frazy i przemyśleń. Myślę że to stanowi o jego niebywałym talencie i warsztacie, który dostał nie wiadomo skąd, dla wierzących będzie to od Pana naszego w niebiesiech. Początki jak u Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, oczywiście zachowując proporcje, bo Baczyński był trochę słabszy (śmiech), więc trzeba go trochę skompresować żeby wyrównać poziom. Żartuję. To znaczy nie do końca żartuję.

PL: (śmiech)

KS: Młodzieńczy okres twórczości mojego ojca był już niezwykle dojrzały. Potem jeszcze się rozwinął i dodał swój talent kompozytorski. My przypominamy i próbujemy zrekonstruować ten czas młodości.

PL: Mnie też to uderzyło podczas prac nad tomikiem, że w zasadzie nie ma czegoś takiego w przypadku Stanisława Staszewskiego, co można by określić mianem juweniliów, czy prób poetyckich, które były nieudolne, ale na których szlifował swój warsztat. Utwór singlowy, promujący tę płytę, czyli "Droga" to tekst, który Staszewski zapisał w swoim zeszyciku i podpisał jako wprawkę stylistyczną, że to wiersz na byle jaki temat. Niesamowita sprawa.

Wracając do perspektywy wieku - praca nad twórczością ojca jest pewną formą poznania go lepiej, inaczej, na dodatek z pozycji osoby dojrzałej?

KS: O moim tacie cały czas dowiaduję się czegoś nowego. To jest proces, który trwa. Jako dwudziestoparolatek wiedziałem, że miałem tatę. Znałem go i o dziwo naprawdę dobrze pamiętałem, mimo że wyjechał do Francji gdy miałem cztery lata. Zostawił sporo pamiątek, dużo świadectw naszego wspólnego bycia, są zdjęcia ze spacerów, czy zdjęcie z przedszkola, na którym jestem w fartuszku. Pamiętam dobrze jego opowieści, które czteroletniemu dziecku naprawdę zostają w głowie. Kiedyś jechaliśmy samochodem, było ciemno, ojciec opowiadał o mijanych ulicach. Zapytałem: "tato, dlaczego ta ulica nazywa się Hoża?". On na to: "bo tu jest pogotowie, a na pogotowiu są chorzy". W Ogrodzie Saskim pracowało kiedyś dwóch dozorców - jeden gruby i rubaszny, raczej przyjacielski, drugi chudy i kostyczny, bałem się go trochę. Ojciec mówił: "nie bój się, oni nie są ważni, oni są dozorcami, dla nich najważniejszy jest zorc, oni do tego zorca chodzą i dlatego to są dozorcy". W tym samym parku jest płyta upamiętniająca Polaków poległych w czasie drugiej wojny światowej. Pytałem się ojca "tato, co tu jest napisane?", a on mówił: "nie wolno wrzucać wiaderka i łopatki do piaskownicy". Jak już nie było go w Polsce, a ja umiałem czytać, idąc z mamą zerknąłem na tablicę, a tam o żadnym wiaderku nic nie było, tylko o jakichś mordach (śmiech). U nas w domu była wajcha z napisem "wyłącznik dźwigu", w skrócie "wył. dźwigu". Jak zawsze pytałem się "tato, co tu jest napisane" a on na to "tu jest napisane wył. dźwigu, wył to jest ten dźwięk, który słychać jak winda zjeżdża".

Czyli ojciec wprowadzał trochę poetyckości do życia codziennego.

KS: Tak. Zawsze. Potem był moim życiu obecny poprzez listy i prezenty. Mnie bardzo jako dziecku pasowało, że tata jest we Francji. Zadowolony mieszkałem sobie z babcią i z mamą. Kiedy się rodziłem, małżeństwo moich rodziców było już w stanie rozkładu. Nie mam w głowie takiego obrazka, że tata i mama są razem. Był albo tata, albo mama. No i wszechobecna babcia, która rządziła domem. Babcia była mamą mamy i miała kosę z ojcem. Moja mama nie miała lekko z moim tatą, a babcia go nie lubiła, aczkolwiek zachowywała się bardzo porządnie. Nigdy w domu nie padło na niego złe słowo, nie pamiętam też żeby mówiono przy mnie coś przeciwko tacie. Co więcej, zawsze stawiano mi go za wzór. Ja też miałem być architektem, mimo że jestem tumanem z matematyki i nie umiem rysować. Udało mi się wyrwać tuż przed maturą. Powiedziałem: "nie, nie będę architektem, nie pójdę na Politechnikę, mamo, babciu, przecież ja nie umiem rysować, nie umiem liczyć, pójdę na socjologię". Właściwie postać ojca była mi w życiu niepotrzebna do niczego. Impuls do poznania jego twórczości zrodził się we mnie kiedy pojawiły się piosenki ojca w wykonaniu Jacka Kaczmarskiego, a potem film Jurka Zalewskiego "Tata Kazika". To zaowocowało pierwszą płytą Kultu z utworami taty. Wtedy zacząłem lepiej poznawać ojca. Myślałem, że jego biografią "Tata mimo woli" już zamykam ten rozdział, że nic już nie da się dodać. Otóż da się i nadal dowiaduję się nowych rzeczy. Te zaskoczenia sprawiają, że inaczej go rozumiem. Kiedyś byłem bardzo skory do jednoznacznych, szybkich, czarno-białych ocen, bez niczego pośrodku. A w jego życiu było bardzo wiele przestrzeni między bielą a czernią. Tak jest pewnie z każdym, ale dopiero z wiekiem zdobywa się taką wiedzę.

PL: Zresztą ten proces poznawania Staszewskiego to ciekawa sprawa. Jego nagrania, które wypłynęły podczas komponowania płyty, były bezpośrednim wynikiem naszego spotkania autorskiego w Warszawie. Po wydaniu tomiku zorganizowaliśmy jedno ze spotkań promocyjnych na placu Grzybowskim w Warszawie. Przyszła pani Maria która, jak się później okazało, ma sklep w pobliżu. Zobaczyła plakat w oknie że będzie spotkanie na temat wierszy Stanisława Staszewskiego i przyszła. Po naszej prelekcji wstała i powiedziała: "w roku 1967 byłam we Francji i należałam do świty Stanisława Staszewskiego, bo tak się wtedy nazywaliśmy - chodziliśmy na imprezy, piliśmy, słuchałam jego piosenek". To właśnie ona, choć zajęło to pół roku, odnalazła dwie kasety, których wcześniej nikt nie słyszał. Pomimo tego że ludzie, którzy znali Staszewskiego są już w takim wieku, że niestety odchodzą z tego świata, to ja cały czas mam nadzieję, że znajdą się nowe rzeczy. Niedawno spotkaliśmy się z inną panią, która dała nam kolejne nagrania.

Czy ta płyta jest dla kogoś? Dla Stanisława Staszewskiego, dla tych z nas którzy znają "Tatę Kazika" i "Tatę 2", czy dla niespodziewanych fanów, takich jak te starsze panie?

KS: To jest płyta dla wszystkich. Ja w ogóle takich rozgraniczeń nie robię.

PL: Nie myślisz o targecie? (śmiech)

KS: Nie myślę o targecie. To jest bzdura i wymysł tych naszych najnowszych, cyfrowych, komputerowych, pędzących czasów i formatowania stacji radiowych. Ja jestem starej daty i myślę że muzyka posiada ogromną sferę niedopowiedzenia. Nie można z góry określić do kogo chce się trafić. Czytałem niedawno wywiad z polskim producentem muzycznym, który szczyci się formatowaniem przekazu muzycznego do konkretnych grup ludzi. Na koniec stwierdził, że mógłby spokojnie skrócić "Schody do nieba" Led Zeppelin do trzech minut.

PL: To już jest robienie produktu ze sztuki.

KS: Poza tym chyba każdy artysta chciałby żeby z jego twórczością zetknęło się jak najwięcej ludzi. Miło jest jak się podoba, ale nawet jakby się miało nie podobać, to przynajmniej wiemy na czym stoimy, możemy skonfrontować się z rzeczywistością. Są też tacy którzy piszą tylko dla siebie, do szuflady, ale myślę że są w ogromnej mniejszości.

PL: Jak się wszystkim podoba to też niedobrze.

KS: To dobrze.

PL: Tak?

KS: Dlaczego nie?

PL: Nie wiem, jak się wszystkim podoba to chyba niedobrze.

Chyba zawsze komuś się nie podoba.

KS: W sumie racja. Nigdy nie ma tak, że się wszystkim podoba.

Ojciec nie pisał do szuflady?

KS: Cały czas był przekonany, że gra dla wąskiego kręgu ludzi. Natomiast niedawno dowiedziałem się, że w Paryżu zdarzały się wielodniowe okresy kiedy codziennie był wyrywany na spotkania towarzyskie do bardzo różnych ludzi. Chcieli tylko żeby wziął gitarę. Miał wikt, opierunek i wyszynk. A potem w szalonym pędzie, na czerwonych światłach, wracał do domu swoim srebrnym Peugeotem.

PL: Pijany. Po pustych ulicach Paryża. On miał takie podejście, że liczą się dobre chęci, nawet jeżeli coś jest źle nagrane i kiepsko zaśpiewane. Mówił czasem o swojej twórczości, że urąga wszelkim standardom artystycznym i że nie nadaje się do nagrywania i rozpowszechniania, chociaż może ktoś kiedyś zrobi z tego korbę do wyciskania szmalcu. Miał raczej krytyczny stosunek do siebie. Może troszeczkę z przymrużeniem oka, tego nie wiemy. Ale pod koniec lat 40, kiedy miał zaledwie 22 lata, bardzo poważnie podchodził do swojego pisania. Udało się odnaleźć jego próby poetyckie, które postanowił wysłać do różnych redakcji, między innymi do czasopisma "Odrodzenie". Stworzył specjalny zeszycik, do którego ręcznie przepisał wszystkie swoje wiersze, dodał małe ilustracje na marginesach, ponumerował strony. Niestety spotkał się z odmową i to go załamało. Stąd gorzki tekst utworu "1947", który nazywa się tak tylko dlatego, że pod wierszami widniała ta data. W pewnym momencie postanowił, że już nic nie będzie wysyłał. Czasopismo "Odrodzenie" odpowiedziało mu, że choć to wiersze na poziomie, to niestety są "zbyt młodopolskie". Zalecili mu ćwiczyć i czytać poetów współczesnych, żeby w przyszłości pisać lepiej. Wydaje mi się że to wtedy postanowił, że jednak nie będzie rozpowszechniał swoich wierszy. Na szczęście nie przestał tworzyć.

Wracając do ojca dwudziestokilkuletniego - jaki człowiek wyłania się z jego tekstów?

KS: Cały czas szukał prawdziwej miłości. Czy znalazł ją raz, czy wiele razy, trudno powiedzieć. Szukał swojego kąta na ziemi, z tym też był kłopot. Był młodym człowiekiem, ale po przejściach tak ekstremalnych, że nikomu nie życzymy czegoś podobnego.

PL: Myślę że w tekstach też to czuć.

KS: Tak, jak najbardziej.

PL: Dlatego też, że były dojrzałe od samego początku.

KS: Staszewski przeżył w wieku 19 lat tyle strasznych rzeczy, jak mało który 60-latek. Po raz pierwszy świat zetknął się z nim w filmie "Tata Kazika". Jurek Zalewski przedstawił go jako birbanta, bawiącego się poetę, na wzór poetów krakowskich na przełomie XIX i XX wieku. To mylący obraz. Kiedyś zresztą zwrócił na to uwagę bardzo bliski przyjaciel mojego taty, Grzegorz Lasota, mówiąc że film nie pokazał drugiej natury Staszka. Zapomniano że był architektem, ekspertem od spraw architektury w "Pegazie", felietonistą. Ojcu ciężko było odnaleźć się w rodzinie. Nie mogłem namówić mojej mamy na opowieści. Próbowałem przez wiele lat. Dopiero przy okazji biografii ojca udało mi się coś z niej wyciągnąć. To był związek burzliwy, absolutnie niestabilny. Tata przez całe życie szukał szczęścia, ale nie mógł go znaleźć. Był człowiekiem, który potrafił dać szczęście i radość całej tej świcie, która go otaczała, całemu temu tłumowi, który był wokół niego, choć w nim samym szczęścia nie było.

Czy z perspektywy lat widzisz podobieństwo między sobą a ojcem?


KS: (śmiech) Ja zadziałałem w kontrze do ojca. Bardzo wcześnie założyłem rodzinę, wynikało to też z miłości, ale głównym bodźcem była perspektywa pojawienia się dziecka i potrzeba usankcjonowania tego, co się wydarzyło. Odwrotnie niż tata, który przez dłuższy czas nie wyobrażał sobie, że mógłby mieć dzieci, a rodzinę traktował troszeczkę jak wycieczkę turystyczną. Wydaje mi się, że w kwestii wartości rodzinnych jestem zupełnym przeciwieństwem ojca. Ale z wiekiem upodabniam się do ojca fizycznie. Gdy byłem małym chłopcem wyglądałem jak mama, teraz - jak ojciec. Jego przyjaciółka z dawnych lat widząc moje zdjęcia stylizowane na ojca, które wykorzystaliśmy przy płycie, myślała że to Staszek. Mój ojciec żył dla innych ludzi. Może to bezczelne, może wynika z mojego egocentryzmu i egoizmu, ale wydaje mi się czasem, że ja też żyję dla innych. Przyjaciele postrzegali jego świtę jako otaczający go, bezimienny tłum, wśród którego on błyszczał jak gwiazda. Ja to mojej Ani opowiadam, i tu się nie obraź Przemek, ale powiedziała: "no to zupełnie tak jak ty".

PL: A dlaczego miałbym się obrazić?

KS: No że tłum bezimienny.

PL: Że ja jestem bezimienny? No dobrze. (śmiech)

A skąd tytułowa Hedora?

KS: "Tata Kazika kontra Hedora" to tekst z piosenki "12 groszy". Nie jest to mądra piosenka, raczej taka zbitka bardzo różnych skojarzeń, więc żeby było atrakcyjniej, to dorzuciłem jeszcze, że niedługo przyjdzie czas na "Tata Kazika kontra Hedora". Hedora to taki potwór, który walczył z Godzillą. Album miał też się nazywać "Syn Staszka" albo "Tata 3", ale skończyło się na "Tata Kazika kontra Hedora". Zmieniały się też okładki. Obawiałem się tego tytułu, myślałem że będzie zbyt prześmiewczy i odbierze materiałowi ciężar, narzuci konwencję lekkiego grania, wygłupu.

PL: Tak, bo ten tytuł jest autoironiczny. Skoro już mamy "Tatę Kazika" i "Tatę 2", to za chwilę przyjdzie czas na album "Szybcy i Wściekli 8, czyli Tata Kazika kontra Hedora".

KS: Okazało się jednak, że przy powadze tekstów ojca, odrobina ironii w tytule pasuje doskonale. Zetknęliśmy się z samospełniającą się przepowiednią. Słowo rzucone w "12 groszach" ciałem się stało.